Duża ilość centrów handlowych oraz sieci spieszyła w ostatnim czasie poinformować klientów o wszelkich możliwych działaniach, podjętych celem ograniczenia ryzyka zakażenia.
Wizerunkowo brzmiało to szalenie imponująco, realnie jednak rzeczywistość jak zwykle jest różna od medialnej.
Pragmatycznie rzecz ujmując, w skupisku ludzkim jakim są galerie i sklepy, trudno jest wyeliminować możliwość infekcji, stosując maseczki czy rękawiczki.
Z drugiej jednak strony nie ma na razie informacji o tym, że któraś z galerii stała się ogniskiem wirusa. Patrząc także globalnie na epidemię w Polsce, odsetek zarażonych jest na szczęście relatywnie mały, podobnie stosunek testów pozytywnych do ogółem wykonanych ma tendencję spadkową i utrzymuje się aktualnie na poziomie ok 2%.
W ostatni słoneczny weekend, po zniesieniu obowiązku noszenia maseczek rynek poznański był zapełniony ludźmi, a w wielu ogródkach trudno było nawet o wolny stolik.
Można by zatem zaryzykować tezę, że o ile czujemy potencjalne niebezpieczeństwo, o tyle traktujemy je pragmatycznie w stosunku do realiów.
Na tym tle próby budowania wizerunku szczególnie bezpiecznych sklepów i galerii wydają się być chybione.
To bowiem, czy w danym sklepie zainstalujemy 5 czy 15 dozowników z płynem lub czy zawiesimy jednorazowe rękawiczki na każdym regale nie jest czynnikiem zasadniczo zwiększającym ruch w sklepie.
Czynniki te pozostały takie same jak przed okresem pandemii. Klientów interesuje wybór i atrakcyjność oferty, cena, promocje, w dalszym stopniu szeroko rozumiana jakość i poszukiwanie inspiracji.
Przyczyn zmniejszenia ruchu należy szukać przede wszystkim w ograniczeniu potrzeby spędzania wolnego czasu w centrach, dostępie do rozrywki czy ograniczeniach w funkcjonowaniu gastronomii.
Rzecz jasna istotny jest także wzrost znaczenia kanału nowoczesnego (e-commerce) jako konkurencji sklepów tradycyjnych.
Daleki jednak byłbym od stwierdzenia, że są to czynniki niezmienialne w czasie.
Najbardziej istotnym elementem zwiększenia ruchu muszą być działania adresowane w stosunku do tej zmienionej rzeczywistości.
On-line bowiem, przy wszystkich swoich zaletach, ma przecież cały szereg ograniczeń i wad. Główną jest brak możliwości bezpośredniego oglądu towaru przed zakupem, czas pomiędzy zakupem a odbiorem oraz relatywne skomplikowanie procesu nabycia rzeczy.
Jeżeli sieć nie prowadzi sklepu internetowego lub chce wykorzystać efekt synergii pomiędzy sprzedażą on-line a tradycyjną, musi skupić się zatem na podniesieniu jakości i szerokości oferty w sklepach.
Podobnie, odpowiadając na krótszy czas jaki klienci spędzają w galeriach, bardziej przemyślane i planowane zakupy, należy wzmocnić funkcjonalna komunikacje produktową i zapewnić szybki dostęp do wybranych towarów.
Wnikliwy czytelnik powinien w tym momencie dostrzec, że opisywane powyżej działania nie są wcale ani nowatorskie, ani odkrywcze.
Można je przecież sprowadzić do prostego stwierdzenia, że musimy zaoferować klientom, coś unikalnego na tle konkurencji, odpowiadającego ich rzeczywistym lub wykreowanym potrzebom.
To co powinno być oczywiste dla sieci przed epidemią, teraz musi być zakomunikowane i wdrożone jeszcze silniej.
Efektem tego – upraszczając maksymalnie przekaz – winna być sytuacja, kiedy klient stojąc przed rzędem kilkunastu witryn sklepów tej samej branży, wejdzie do naszego.
A jeżeli któraś z sieci uważa, że ów klient kieruje się ilością dozowników dezynfekujących przy wejściu – życzę powodzenia we wzroście sprzedaży.
Właśnie teraz właściwa analiza i działania pokazują sztukę handlowania.